poniedziałek, 12 marca 2018

Pobyt w szpitalu po porodzie


Po przewiezieniu na salę poporodową czekałam z niecierpliwością na męża. Byłam przerażona słowami, które usłyszałam. Czy z moim dzieckiem jest wszystko w porządku?
Zawołałam położną, nie mogłam już wytrzymać. Zapytałam, gdzie jest mąż i dziecko. Pani powiedziała, że dziecko jest dogrzewane i jest to taka standardowa procedura a mąż jest przy dziecku. Uspokoiłam się tą odpowiedzią i postanowiłam chwilkę odpocząć.

Parę minut później przyszedł mój mąż. Nawet nie wiecie jak się ucieszyłam na jego widok. On sam był tak szczęśliwy, chyba tak szczęśliwego widziałam go w dniu Naszego ślubu. Było widać, że zakochał się na nowo. I to mi ciągle powtarzał, że jest ze mnie taki dumny, że bardzo mu zaimponowałam i że bardzo mnie kocha. A zakochał się w swoim ukochanym dziedzicu :) 

Zapytałam, czy z Jasiem wszystko w porządku. Potwierdził słowa położnej, że młody wygrzewa się i pokazał mi jego zdjęcie. Szczerze mówiąc przez te parę sekund widziałam go, ale kompletnie nie kontaktowałam. Na zdjęciu młody wyglądał...fatalnie :P jak typowy kartofelek po porodzie :) dla mnie wszystkie dzieci tak samo wyglądają. 

Za kilka chwil położna przywiozła młodego. Nie mogłam uwierzyć, że ten skarb jest już Nami, że mogę go przytulić. Położna zapytała, czy chcę karmić piersią. Powiedziałam, że jak najbardziej, ale nie jestem pewna czy się uda. Niestety, sukcesu nie było, położna przyniosła mm i nakarmiła Jaśka. Dlaczego nie mogłam nakarmić synka? O moich problemach z karmieniem napisze osobny post.

Następnie położyła młodego obok mnie, czułam jego zapach, kochałam tego kartofelka całym serduszkiem :) Zadzwoniliśmy do rodziców, rodzeństwa, przyjaciół i informacją, że zostaliśmy rodzicami. Wszyscy chcieli zobaczyć zdjęcie a uwierzcie mi, to które zrobił mąż nie nadawało się do pokazywania ;) Obiecaliśmy, że jak młody trochę "wyładnieje" to wyślemy nawet i kilka zdjęć. 

Po dwóch godzinach przewieziono nas na salę ogólną. Na sali leżała jedna Pani z córką. Miałam zalecone, abym leżała około 10 godzin. Około 23 ubłagałam położną, żebym mogła iść do łazienki. Z jej pomocą i męża przeszłam do toalety i... nic się nie działo. Chciałam zrobić siusiu jednak nie mogłam. Siedziałam tam dobre 30 minut, jednak nic się nie działo. Położna zaglądała do Nas co chwila, aż wkońcu odkręciła kran i wtedy było po sprawie :) 

Udało Nam się też zrobić "eleganckie" zdjęcie młodego, dość szybko zeszła mu opuchlizna i nabrał dobrego kolorytu skóry. Fota poszła w ruch, wszyscy cieszyli się naszym szczęściem. 

Po porodzie nie mogłam usiąść, chodzić było też mi bardzo ciężko, nie ze względu że było słabo, a przez ból. Młody spał w najlepsze, jednak zastanawiałam się, kiedy to przyjdzie pielęgniarka i go przewinie? Mąż poprosił panią pielęgniarkę, żeby do nas przyszła, bo mamy kilka pytań. A okazało się, że to my powinniśmy młodego przebierać co mniej więcej trzy godziny, ale pokazała Nam jak to robić i następne przebierania ogarnialiśmy we dwójkę. Po raz kolejny młody został nakarmiony mm, a mąż był tak wyczerpany, że pojechał do domu. 

Ja postanowiłam również się zdrzemnąć. Około godziny 6 rano młody zaczął krzyczeć niesamowicie, noszenie na rękach nic nie pomagało, nakarmienie mm tez nic nie dało, także przez dwie godziny chodziłam z kąta w kąt w sali i bujałam młodego. 

Około godziny 8 została przywieziona kolejna Pani do naszej sali, jednak bez dziecka. pani urodziła w 36 tygodniu ciąży, a jej córka miała tylko 2 kg, więc została zabrana na oddział intensywnej terapii noworodka. 

O 9 przyjechał mąż, a młody jak tylko go wyczuł poszedł spać :) dał wycisk matce, a przy ojcu od razu się uspokajał :P Poszłam wziąć pierwszy prysznic po porodzie. Czułam się po nim jak nowonarodzona! :) Prysznic musiał być letni, nie wolno brać ciepłego ze względu na ryzyko krwawienia. Kilka minut później przyszedł obchód lekarzy. Wśród nich była Pani neonatolog, która badała młodego po urodzeniu. Wtedy dowiedziałam się, że Jasiek urodził się w trochę gorszym stanie niż inne noworodki i miał podawany tlen. Wtedy wiedziałam, ze słowa lekarza do położnej, że urodził się siny było o moim dziecku. Ponadto dostał 7 pkt w skali apgar ze względu na kolor skóry (0 na 2 pkt) oraz słabe oddychanie (1 na 2 pkt). W 3 minucie miał już 9 pkt, dostał po punkcie za kolor skóry i samodzielne oddychanie. Zastanawiałam się, czemu od razu mi o tym nie powiedziano, pani doktor powiedziała, że miałam ciężki poród i te informacje pogorszyły by mój stan. 

Na dyżurze była pielęgniarka, nasza sąsiadka. Zapytała, czemu prosimy o mm, powiedziałam, że młody ma problem z chwyceniem piersi, pani powiedziała, że ma chwilę czasu i spróbujmy przystawić go. Po pół godzinie niesamowitego ryku nie było żadnego sukcesu. Nie pomogły nawet nakładki na sutki.

Wieczorem na obchodzie Pani doktor warzyła dzieci. Normą jest, że dziecko po porodzie traci około 10 % masy początkowej. Ale jakie było Nasze zdziwienie, gdy Jasiek zaraz po urodzeniu ważył 3320 gram, a na drugi dzień...3500 gram :D Lekarz była w szoku, my również, jednak nie mogliśmy z tym już nic zrobić, wszelkie papiery i dane urodzeniowe poszły do urzędu. Także tak na prawdę nigdy nie dowiemy się, ile na prawdę ważył Jasiek po urodzeniu, podejrzewamy że było to około 3600 gram. 

Druga noc w szpitalu była tragiczna. Gdy mąż o 23 zamknął za sobą drzwi młody zaczął strasznie płakać. Nakarmiłam go mm i myślałam, że ładnie zaśnie. Nic bardziej mylnego, płakał dalej. Było mi głupio, że inne dzieci tak ładnie śpią, a mój krzyczy w niebogłosy i co ze mnie za matka co nie potrafi go uspokoić. Około 1 młody zasnął i spal do 3. Później powtórka z rozrywki. Nakarmienie nic nie dało a płakał tak głośno, że pielęgniarka poprosiła, abym dała jej Jaska do siebie, a żebym ja sama położyła się spać. Oddała dziecko po około godzinie, okazało się, że miał straszne gazy, dlatego płakał. Pielęgniarka pokazała jak należy masować brzuszek aby pomóc młodemu ulżyć w bólu na przyszłość. Młody spał spokojnie do z przerwami na karmienie już cała noc. Ja niestety co trzy godziny chodziłam do położnej po środki przeciwbólowe, miałam je na prośbę wydawane, ze względu na ból po porodzie.

O godzinie 9 przyjechał mąż. Trochę porozmawialiśmy, zdrzemnęłam się i była juz godzina 13. Ze względu na ciężki poród Jasiek tego dnia miał wykonane usg głowy. Na badanie pojechałam razem z nim. Gdy usłyszałam, że ma dwie torbielki mój świat się załamał. Wróciłam do sali z płaczem. Mąż poszedł na obiad, nie mogłam podzielić z nikim moich trosk. Nie powinnam tego robić, ale włączyłam google i wpisałam hasło: torbiel w głowie noworodka. Jednak opinie które znalazłam uspokoiły mnie. Podobno większość noworodków ma torbiele w głowie, ale że nie każde ma zlecane usg głowy, rodzice nawet o tym nie wiedzą, a torbielki z czasem wchłaniają się. Przestałam płakać, przyszedł mój mąż a ja natychmiast poszłam do neonatologa żeby dowiedzieć się więcej. Lekarz powiedział mi to samo co przeczytałam w internecie, że torbiele będą do kontroli ale zapewne z czasem wchłoną się. Ważne jest, aby nie rosły. 

Kolejne próby przystawiania młodego do piersi kończyły się porażką i nakarmieniem mm. Jednak ważne jest, że próbowałam i się nie poddawałam.

Po południu pojechaliśmy z Jaśkiem na badanie serca ze względu na usłyszane przez lekarza szmery w serduszku. Akurat wiedziałam, że szmery to dość popularny problem zdrowotny wśród noworodków i nie zdenerwowałam się tym aż tak bardzo. na usg serca pani Kardiolog powiedziała, że z sercem i układem krwionośnym jest wszystko w porządku i szmery powinny zaniknąć, jednak trzeba będzie to kontrolować.

Postanowiłam co cokolwiek zrobić, aby polepszyć sprawę z karmieniem. W torbie miałam laktator ręczny. Postanowiłam go zacząć używać, na pewno nie zaszkodziło by mi to a dodatkowo pomogło w pobudzeniu laktacji. Jakie było moje zdziwienie, że w buteleczce pojawiło się mleko :) małe ilości, ale po raz pierwszy poczułam, że karmienie piersią może mi się udać. Od tej pory nie prosiłam już o mm, tylko ściągałam swój pokarm i podawałam butelką.

Wieczorem Jaśkowi zbadano słuch przy pomocy sprzętu WOŚP. Badanie wyszło dobrze. Lekarza zaniepokoiło, że Jasiek ma żółty odcień skóry. Sąsiadka trochę mnie postraszyła, że jeżeli młody będzie miał wysoka bilirubinę to pewnie zostaniemy jeszcze trzy dni w szpitalu. Dla mnie to tragedia, zwłaszcza, że miałam przed oczami wizję plączącego Jaśka i mnie, obolałą, nie mogącą usiąść i uspokoić swojego dziecka. 

Wieczorny "mój" obchód wykazał, że niestety, ale dalej jestem opuchnięta i sina. Mogło to się utrzymywać nawet tydzień po porodzie, a ból nawet przez 5-6 tygodni.

O 23 mąż pojechał do domu i zaczęła się powtórka z rozrywki. Młody płakał, jednak udało mi się go uspokoić i do godziny 3 mieliśmy spokój. O 3 to samo do godziny 5. Oczywiście co trzy godziny musiałam brać paracetamol, inaczej nie mogła bym ani spać ani chodzić.

Przy porannym obchodzie Jasiek miał pobrana krew aby zobaczyć co z ta bilirubiną. Ponadto było już 48 godzin po porodzie więc pobrano krew ze stopy młodego pod kątem patologii wrodzonej niedoczynności tarczycy, mukowiscydozy oraz fenyloketonurii. 

Po obchodzie pojechaliśmy z Jaśkiem na usg brzuszka. Wszystko było w porządku więc nie pozostało Nam nic innego jak czekanie na wyniki bilirubiny. Ja już psychicznie nastawiłam się, że zostajemy jeszcze na kilka dni w szpitalu. Zadzwoniłam nawet do mamy, żeby przyszła w dzień posiedzieć z Jaśkiem, a w nocy mąż ze mną zostanie. Jak mogliście zauważyć, nikt prócz męża nie odwiedzał mnie w szpitalu. Dlaczego? Nie chciałam. Czułam się fatalnie, wszystko mnie bolało i nie miałam ochoty na odwiedziny. Więc jak zadzwoniłam do mamy, żeby przyjechała chciała się z pracy zwolnić żeby szybko do Nas przyjechać :D 

O godzinie 12.30 przyszedł do Nas neonatolog z informacją, że możemy się zbierać do domku. Ale byłam szczęśliwa!  Bilirubina była dość wysoka, jednak jak nieoficjalnie się dowiedzieliśmy, brakowało miejsc na salach więc tylko to zaważyło na wypisaniu Nas ze szpitala. 

Czy to była słuszna decyzja lekarzy? O tym przeczytacie w kolejnych postach :)

Pobyt w szpitalu nie wspominam jako piękne chwile. Nie był to baby blues, bo w domu byłam taka szczęśliwa, że wyszliśmy już ze szpitala, że Jasiek pomimo ciężkich nocy był dla mnie największym szczęściem :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz