sobota, 3 lutego 2018

Drugi trymestr ciąży


W drugi trymestr ciąży weszłam dość imprezowo ;) Mąż obchodził 27 urodziny, odbyło się bez szaleństw, ale za to był pyszny tort i długie pogadanki ze znajomymi  między innymi o ciąży. Dalej czułam się rewelacyjnie, chodziłam do pracy, po pracy zapadałam w dwugodzinny sen regeneracyjny, inaczej nie dotrwałabym do nocnego snu.

20 lutego – 16 tydzień ciąży, cały dzień czułam się źle, bolał mnie brzuch, było mi słabo, a w nocy nie mogłam zasnąć. Rano obudziłam się z bólem głowy i gardła. Udało mi się z godziny na godzinę umówić do mojego lekarza prowadzącego, jeszcze wcześniej odwiedziłam lekarza rodzinnego z zapytaniem czy może to nie jest jakaś grypa. Podejrzewano u mnie mononukleozę. Lekarz rodzinny powiedziała, że jeśli na nią zachoruje, leczenie może trwać nawet 60 (!) dni. Miałam stosować inhalację oraz witaminę C wraz z naturalnymi sokami: malinowymi, z czarnej porzeczki i czarnego bzu (na szczęście moja mama ma takie przetwory w swojej spiżarce ;)). Złe samopoczucie było już wyjaśnione, a co z bólem brzucha? Złapałam stan zapalny, dostałam tabletki bezpieczne dla kobiet w ciąży. Ponadto lekarz zasugerował, że powinnam iść na zwolnienie ze względu na mononukleozę, mogło by to być niebezpieczne zarówno dla mnie jak i dla dziecka. Posłuchałam się, nie chciałam mieć na sumieniu tej malutkiej istotki.

Ale co powiedział jeszcze ciekawego lekarz?

Że prawdopodobnie w moim brzuszku mieszka chłopiec! ;) Mąż był z tej wiadomości bardzo dumny, wkońcu oczekujemy dziedzica! Pomimo, że myślałam, że będzie to dziewczynka, cieszyłam się bardzo z synka, ale najbardziej z tego, że prawidłowo się rozwija i jest zdrowy. Miałam po 5 dniach powtórzyć badania i zgłosić się powrotem do lekarza prowadzącego. 22 lutego odebraliśmy bardzo ważny telefon, dzwonił do Nas kolega G., zwolniły mu się terminy i może przyjść do Nas już 27 lutego. A co miał by robić? Generalny remont mieszkania! Łazienka cała do roboty, wymiana całkowita elektryki, hydrauliki, wyrównanie ścian i sufitów, wylewka na podłogę.

Ucieszyłam się, bo pierwotnie remont miał zacząć się w połowie kwietnia. Umówiliśmy się z kolega na spotkanie żeby jeszcze raz mu powiedzieć co gdzie i jak, a u Nas zaczęła się wielka akcja: pakowanie. Wyobraźcie sobie, że musieliśmy wszystko (prócz kuchni) spakować i wynieść albo do piwnicy, garażu, albo miała przeprowadzić się z Nami do moich rodziców.  Dwa dni nic innego nie robiłam tylko pakowałam kartony i worki z ubraniami, a mąż po pracy wynosił i układał w piwnicy. W piątek wieczorem oficjalnie przenieśliśmy się na wieś. W sobotę cały dzień mąż i tata wynosili pozostałe rzeczy do garażu (serdecznie im tego współczuje- to czwarte piętro bez windy). Myślałam, że nigdy nie skończą. W niedzielę pojechaliśmy do mieszkania zabrać „ostatnie rzeczy” i po raz ostatni spojrzeć na mieszkanie w takim stanie. Od poniedziałku miał pójść w ruch młot pneumatyczny, ale szczerze to nie mogłam się tego doczekać. Następny tydzień spędziliśmy w salonie glazury, gdzie Pani robiła Nam projekt łazienki i wybieraliśmy wannę i inną armaturę łazienkową.

W międzyczasie zrobiłam badanie moczu i niestety, ale miałam wysoki wynik białka w moczu. U lekarza prowadzącego byłam 1 marca, został przepisany mi antybiotyk. Po 7 dniach miałam powtórzyć badanie moczu i jeśli wynik dalej nie będzie zadowalający, udać się do szpitala. Uwierzcie, szpital napawa mnie depresją. Brałam antybiotyk i modliłam się, aby zadziałał. Pan doktor dał mi do siebie numer telefonu, żebym mogła na bieżąco go informować jak wyszły wyniki. Po 7 dniach powtórzyłam badania, czekałam z niecierpliwością na wynik. Wszystko się poprawiło, nie było białka w moczu, baterie nie liczne.

Mieszkanie u rodziców było całkiem przyjemne, mogłam dużo spacerować z psem, miałam do kogo się odezwać w ciągu dnia i gotowanie obiadu było dużo łatwiejsze (a raczej wymyślanie co na obiad :P). Remont trwał w najlepsze (miało to trwać tylko 3 tygodnie, przedłużyło się do 5).
 22 marca – 21 tydzień ciąży, byłam umówiona do ginekologa na wizytę połówkową. Trwała ona prawie 40 minut i był na niej mój mąż. Lekarz dokładnie wszystko badał, pokazywał Nam i opowiadał. Potwierdził, że na pewno będzie chłopiec i ze możemy już kupować niebieskie śpiochy i wybierać imię. Nasza fasolka, a raczej groszek ważył 293 gram, serduszko biło 150 uderzeń na minutę, termin porodu znowu się zmienił, tym razem na 11.08.2017. Jednak młody tak się ułożył, a jak się później okazało zaklinowała mu się główka na dole, jak by w kanale rodnym, że do tej pory nie poczułam jeszcze ani jednego ruchu groszka, no i też nie mogliśmy zobaczyć na badaniu buzi oraz dokładnie sprawdzić budowy serca.  Po raz kolejny miałam zrobić badania toxoplazmozy, moczu oraz morfologię. Wyniki wyszły bardzo dobre.

Lekarz doradził mi, abym pod pupę położyła sobie wielka poduszkę i tak leżała przez kilkanaście minut aż młody spadnie na prawidłowe miejsce. Co lekarz mówił, od razu wykonywałam. W domu położyłam sobie trzy największe poduchy i…nie mogłam ruszyć się z tej pozycji. Także była to moja pierwsza i ostatnia próba wyciągania młodego za pomocą poduszek, od tej pory strasznie bolał mnie kręgosłup (widocznie młody trochę się poruszył i zaczął uciskać mi nerw kulszowy). Wejście do wanny było dla mnie ogromnym problemem, w kąpieli pomagał mi mąż.

Tydzień później panowie opuścili mieszkanie a my mogliśmy zabrać się za malowanie ścian i układanie paneli. Panele układałam z tatą, a gdy rodzice z bratem malowali ściany, ja próbowałam jakkolwiek ogarnąć mieszkanie, a raczej czyściła z kurzu i innych remontowych ubrudzeń. Zajęło to nam tydzień, kolejne półtora mąż z tatą i bratem wnosili wszystkie rzeczy z garażu i piwnicy a ja próbowałam je jakoś posegregować w większe kartony. Pokój dla dziecka wyglądał jak jeden wielki składzik, czego w nim nie było. 6 kwietnia mogliśmy oficjalnie wprowadzić się do świeżutkiego mieszkania.

10 kwietnia pomyślałam, że mogła bym w sumie spróbować podnieść biodra na leżąco i nimi kręcić. Po 5 minutach poczułam takie dziwne uczucie w brzuchu, a zaraz później dostałam extra kopniaka! To było coś cudownego. Młody odblokował się i mógł sobie hasać po całym brzuszku. To była piękna chwila! Zawołałam męża, prawie popłakałam się z radości że wkońcu czuję dziecko :P
Zaczęły męczyć mnie okropne skurcze łydek, w nocy budziłam się z krzykiem, G. musiał mi pomagać rozciągać mięsnie bo ja sama nie byłam w stanie wykonać żadnego ruchu. Którejś nocy, obudziłam się z okropnym skurczem, mąż spał więc krzyczę: G. skurcz! Co pomyślał mój biedaczek? Że ja rodzę i mam skurcze :D jak tylko uporaliśmy się ze skurczem łydki, nie mogłam zasnąć ze śmiechu, bo przy okazji mąż wydał z siebie dźwięk, którego nawet opisać nie mogę, na zasadzie głośnego zmartwienia się ;)

14 kwietnia – 24 tydzień ciąży wykonywałam test obciążenia glukozy, jest o nim oddzielny post KLIK więc zapraszam do przeczytania moich odczuć ;) Razem z testem wykonałam po raz kolejny badania moczu oraz morfologię.

Święta Wielkanocne szybko minęły, a zaraz po nich, 19 kwietnia miałam kolejną wizytę u lekarza. Opowiedziałam o moich problemach ze skurczami, miałam brać Magne B6. Skurcze dalej były, jednak dało się z nimi przeżyć.  Ze względu na delikatny niedobór żelaza miałam również przyjmować Ascofar. Spadek żelaza podobno jest czymś normalnym w drugiej połowie ciąży.  Po raz kolejny wyniki moczu pogorszyły się, więc przyjmowałam urofuraginum. Nigdy nie miałam takich problemów z moczem jak w ciąży. Łącznie (podczas 40 tygodni) zjadłam chyba 3 opakowania tego leku. Białko w moczu znowu się pojawiło i znacznie przekroczyło normę, jednak po tygodniowej kuracji wszystko wróciło do normy.

Oprócz bólu kręgosłupa (nie dokuczał mi za często i nie była taki silny) oraz bólu jajników (lekarz powiedział, że jak będzie mnie mocno bolało mogę wziąć no-spę- jednak takiej potrzeby nie było, był to raczej ból który odczuwałam ale mogłam z nim żyć) czułam się bardzo dobrze.

W majówkę mojej przyjaciółce zrobiliśmy niespodziankę urodzinową i pojechaliśmy do Augustowa. Chodziliśmy pół dnia po mieście i wokół Jeziora, na wieczór odczuły to moje nogi. Spuchły, jednak rano zawsze wracały do swojego normalnego stanu. Było to bardzo ważne przy cukrzycy ciążowej, aby spuchnięte nogi po odpoczynku malały. W innym wypadku mogło by to być zatrucie ciążowe i musiała bym zgłosić się do szpitala i dostawać dożylnie leki.

Drugi trymestr ciąży zakończył się około 15 maja. Czułam się dobrze, wyniki badań raz były dobre, raz złe, dosyć często musiałam ratować się lekami.  

A co z zachciankami? Jeden jedyny raz w tym trymestrze wygoniłam męża do Biedronki po lody :D 


Mamusie, a jak Wy wspominacie drugi trymestr? Podobno jest to najlepszy czas w ciąży, ja nie mogłam narzekać na pierwszy więc do tej pory dalej twierdzę, że w takiej ciąży mogę być zawsze ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz