W drugi trymestr ciąży weszłam dość imprezowo ;) Mąż obchodził 27 urodziny, odbyło się bez szaleństw, ale za to był pyszny tort i długie pogadanki ze znajomymi między innymi o ciąży. Dalej czułam się rewelacyjnie, chodziłam do pracy, po pracy zapadałam w dwugodzinny sen regeneracyjny, inaczej nie dotrwałabym do nocnego snu.
20 lutego – 16 tydzień ciąży, cały dzień czułam się źle, bolał
mnie brzuch, było mi słabo, a w nocy nie mogłam zasnąć. Rano obudziłam się z
bólem głowy i gardła. Udało mi się z godziny na godzinę umówić do mojego
lekarza prowadzącego, jeszcze wcześniej odwiedziłam lekarza rodzinnego z
zapytaniem czy może to nie jest jakaś grypa. Podejrzewano u mnie mononukleozę.
Lekarz rodzinny powiedziała, że jeśli na nią zachoruje, leczenie może trwać
nawet 60 (!) dni. Miałam stosować inhalację oraz witaminę C wraz z naturalnymi
sokami: malinowymi, z czarnej porzeczki i czarnego bzu (na szczęście moja mama
ma takie przetwory w swojej spiżarce ;)). Złe samopoczucie było już wyjaśnione,
a co z bólem brzucha? Złapałam stan zapalny, dostałam tabletki bezpieczne dla
kobiet w ciąży. Ponadto lekarz zasugerował, że powinnam iść na zwolnienie ze
względu na mononukleozę, mogło by to być niebezpieczne zarówno dla mnie jak i
dla dziecka. Posłuchałam się, nie chciałam mieć na sumieniu tej malutkiej
istotki.
Ale co powiedział jeszcze ciekawego lekarz?
Że prawdopodobnie w moim brzuszku mieszka chłopiec! ;) Mąż
był z tej wiadomości bardzo dumny, wkońcu oczekujemy dziedzica! Pomimo, że
myślałam, że będzie to dziewczynka, cieszyłam się bardzo z synka, ale
najbardziej z tego, że prawidłowo się rozwija i jest zdrowy. Miałam po 5 dniach
powtórzyć badania i zgłosić się powrotem do lekarza prowadzącego. 22 lutego odebraliśmy
bardzo ważny telefon, dzwonił do Nas kolega G., zwolniły mu się terminy i może
przyjść do Nas już 27 lutego. A co miał by robić? Generalny remont mieszkania! Łazienka
cała do roboty, wymiana całkowita elektryki, hydrauliki, wyrównanie ścian i
sufitów, wylewka na podłogę.
Ucieszyłam się, bo pierwotnie remont miał zacząć się w
połowie kwietnia. Umówiliśmy się z kolega na spotkanie żeby jeszcze raz mu powiedzieć
co gdzie i jak, a u Nas zaczęła się wielka akcja: pakowanie. Wyobraźcie sobie,
że musieliśmy wszystko (prócz kuchni) spakować i wynieść albo do piwnicy,
garażu, albo miała przeprowadzić się z Nami do moich rodziców. Dwa dni nic innego nie robiłam tylko
pakowałam kartony i worki z ubraniami, a mąż po pracy wynosił i układał w
piwnicy. W piątek wieczorem oficjalnie przenieśliśmy się na wieś. W sobotę cały
dzień mąż i tata wynosili pozostałe rzeczy do garażu (serdecznie im tego
współczuje- to czwarte piętro bez windy). Myślałam, że nigdy nie skończą. W
niedzielę pojechaliśmy do mieszkania zabrać „ostatnie rzeczy” i po raz ostatni
spojrzeć na mieszkanie w takim stanie. Od poniedziałku miał pójść w ruch młot
pneumatyczny, ale szczerze to nie mogłam się tego doczekać. Następny tydzień
spędziliśmy w salonie glazury, gdzie Pani robiła Nam projekt łazienki i
wybieraliśmy wannę i inną armaturę łazienkową.
W międzyczasie zrobiłam badanie moczu i niestety, ale miałam
wysoki wynik białka w moczu. U lekarza prowadzącego byłam 1 marca, został przepisany mi
antybiotyk. Po 7 dniach miałam powtórzyć badanie moczu i jeśli wynik dalej nie będzie
zadowalający, udać się do szpitala. Uwierzcie, szpital napawa mnie depresją.
Brałam antybiotyk i modliłam się, aby zadziałał. Pan doktor dał mi do siebie
numer telefonu, żebym mogła na bieżąco go informować jak wyszły wyniki. Po 7
dniach powtórzyłam badania, czekałam z niecierpliwością na wynik. Wszystko się
poprawiło, nie było białka w moczu, baterie nie liczne.
Mieszkanie u rodziców było całkiem przyjemne, mogłam dużo
spacerować z psem, miałam do kogo się odezwać w ciągu dnia i gotowanie obiadu
było dużo łatwiejsze (a raczej wymyślanie co na obiad :P). Remont trwał w
najlepsze (miało to trwać tylko 3 tygodnie, przedłużyło się do 5).
22 marca – 21 tydzień
ciąży, byłam umówiona do ginekologa na wizytę połówkową. Trwała ona prawie 40
minut i był na niej mój mąż. Lekarz dokładnie wszystko badał, pokazywał Nam i
opowiadał. Potwierdził, że na pewno będzie chłopiec i ze możemy już kupować
niebieskie śpiochy i wybierać imię. Nasza fasolka, a raczej groszek ważył 293
gram, serduszko biło 150 uderzeń na minutę, termin porodu znowu się zmienił,
tym razem na 11.08.2017. Jednak młody tak się ułożył, a jak się później okazało
zaklinowała mu się główka na dole, jak by w kanale rodnym, że do tej pory nie
poczułam jeszcze ani jednego ruchu groszka, no i też nie mogliśmy zobaczyć na
badaniu buzi oraz dokładnie sprawdzić budowy serca. Po raz kolejny miałam zrobić badania
toxoplazmozy, moczu oraz morfologię. Wyniki wyszły bardzo dobre.
Lekarz doradził mi, abym pod pupę położyła sobie wielka
poduszkę i tak leżała przez kilkanaście minut aż młody spadnie na prawidłowe
miejsce. Co lekarz mówił, od razu wykonywałam. W domu położyłam sobie trzy największe
poduchy i…nie mogłam ruszyć się z tej pozycji. Także była to moja pierwsza i
ostatnia próba wyciągania młodego za pomocą poduszek, od tej pory strasznie
bolał mnie kręgosłup (widocznie młody trochę się poruszył i zaczął uciskać mi
nerw kulszowy). Wejście do wanny było dla mnie ogromnym problemem, w kąpieli
pomagał mi mąż.
Tydzień później panowie opuścili mieszkanie a my mogliśmy
zabrać się za malowanie ścian i układanie paneli. Panele układałam z tatą, a
gdy rodzice z bratem malowali ściany, ja próbowałam jakkolwiek ogarnąć
mieszkanie, a raczej czyściła z kurzu i innych remontowych ubrudzeń. Zajęło to
nam tydzień, kolejne półtora mąż z tatą i bratem wnosili wszystkie rzeczy z
garażu i piwnicy a ja próbowałam je jakoś posegregować w większe kartony. Pokój
dla dziecka wyglądał jak jeden wielki składzik, czego w nim nie było. 6
kwietnia mogliśmy oficjalnie wprowadzić się do świeżutkiego mieszkania.
10 kwietnia pomyślałam, że mogła bym w sumie spróbować
podnieść biodra na leżąco i nimi kręcić. Po 5 minutach poczułam takie dziwne
uczucie w brzuchu, a zaraz później dostałam extra kopniaka! To było coś
cudownego. Młody odblokował się i mógł sobie hasać po całym brzuszku. To była
piękna chwila! Zawołałam męża, prawie popłakałam się z radości że wkońcu czuję
dziecko :P
Zaczęły męczyć mnie okropne skurcze łydek, w nocy budziłam się
z krzykiem, G. musiał mi pomagać rozciągać mięsnie bo ja sama nie byłam w
stanie wykonać żadnego ruchu. Którejś nocy, obudziłam się z okropnym skurczem,
mąż spał więc krzyczę: G. skurcz! Co pomyślał mój biedaczek? Że ja rodzę i mam
skurcze :D jak tylko uporaliśmy się ze skurczem łydki, nie mogłam zasnąć ze
śmiechu, bo przy okazji mąż wydał z siebie dźwięk, którego nawet opisać nie
mogę, na zasadzie głośnego zmartwienia się ;)
14 kwietnia – 24 tydzień ciąży wykonywałam test obciążenia
glukozy, jest o nim oddzielny post KLIK więc zapraszam do przeczytania moich odczuć ;)
Razem z testem wykonałam po raz kolejny badania moczu oraz morfologię.
Święta Wielkanocne szybko minęły, a zaraz po nich, 19
kwietnia miałam kolejną wizytę u lekarza. Opowiedziałam o moich problemach ze skurczami,
miałam brać Magne B6. Skurcze dalej były, jednak dało się z nimi przeżyć. Ze względu na delikatny niedobór żelaza
miałam również przyjmować Ascofar. Spadek żelaza podobno jest czymś normalnym w
drugiej połowie ciąży. Po raz kolejny
wyniki moczu pogorszyły się, więc przyjmowałam urofuraginum. Nigdy nie miałam
takich problemów z moczem jak w ciąży. Łącznie (podczas 40 tygodni) zjadłam
chyba 3 opakowania tego leku. Białko w moczu znowu się pojawiło i znacznie
przekroczyło normę, jednak po tygodniowej kuracji wszystko wróciło do normy.
Oprócz bólu kręgosłupa (nie dokuczał mi za często i nie była
taki silny) oraz bólu jajników (lekarz powiedział, że jak będzie mnie mocno
bolało mogę wziąć no-spę- jednak takiej potrzeby nie było, był to raczej ból
który odczuwałam ale mogłam z nim żyć) czułam się bardzo dobrze.
W majówkę mojej przyjaciółce zrobiliśmy niespodziankę
urodzinową i pojechaliśmy do Augustowa. Chodziliśmy pół dnia po mieście i wokół
Jeziora, na wieczór odczuły to moje nogi. Spuchły, jednak rano zawsze wracały
do swojego normalnego stanu. Było to bardzo ważne przy cukrzycy ciążowej, aby spuchnięte
nogi po odpoczynku malały. W innym wypadku mogło by to być zatrucie ciążowe i
musiała bym zgłosić się do szpitala i dostawać dożylnie leki.
Drugi trymestr ciąży zakończył się około 15 maja. Czułam się
dobrze, wyniki badań raz były dobre, raz złe, dosyć często musiałam ratować się
lekami.
A co z zachciankami? Jeden jedyny raz w tym trymestrze wygoniłam męża do Biedronki po lody :D
Mamusie, a jak Wy wspominacie drugi trymestr? Podobno jest
to najlepszy czas w ciąży, ja nie mogłam narzekać na pierwszy więc do tej pory
dalej twierdzę, że w takiej ciąży mogę być zawsze ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz